Fazy uderzeniowej ciąg dalszy, także jadłospis taki jak dzień wcześniej. Jednak dzień bez pracy jest dniem straconym, tułanie się z kąta w kąt nie służy diecie. Bezczynność powoduje, że zaczyna się myśleć, a może wrzuci się coś na ruszt... a do pory kolejnego posiłku jeszcze trochę czasu pozostało. Udało mi się jakoś przetrwać ten dzień, ale można uznać, że należy do jednych z cięższych, zwłaszcza jeśli chodzi o wieczór. Także dobrze, że już od jutra dzień będzie całkowicie zaplanowany, codziennie dwa treningi rano i wieczorem w międzyczasie praca i jakoś kolejny tydzień zmagań przeleci. Co prawda zakwasy w dalszym ciągu lekko się utrzymują, ale śmie przypuszczać, że to w jaki sposób będę się czuć po kolejnych treningach teraz nie jest nawet namiastką. Także trzeba się wziąć w garść, zacisnąć zęby i włączyć tylko pozytywne myślenie bo to już podobno połowa sukcesu!
Za chwilę miną trzy tygodnie diety więc powoli powinny być już odczuwalne maleńkie wizualne efekty, szczerze mówiąc gołym okiem nie widać spektakularnych efektów póki co, ale śmiało mogę powiedzieć, że pewne rzeczy robią się nieco luźniejsze, a pasek od spodni z ostatniej dziurki zaczęłam od wczoraj zapinać na przedostatnią, niby to nic, ale w sumie to cieszy. Właśnie takimi maleńkimi krokami dochodzi się do celu choć droga biegnie cały czas pod górkę, ale dam radę!
Pozdrawiam,
Sabina
Jeśli chcesz dojść na szczyt, to nie ma siły - musi być pod górkę:)
OdpowiedzUsuńPowodzenia!